Kontynuując temat z ostatniego wpisu, a mianowicie – podróży w stylu klasycznym, dzisiaj podejmę wątek toreb podróżnych, które z pewnością, jak i stroje zaprezentowane w poprzednim wpisie, nie są typem bagażu widywanym na co dzień w pociągach i samolotach. Nie mamy tu oczywiście do czynienia z torbami podróżnymi w jedynym i ścisłym tego słowa znaczeniu, bo tym atrybutem pozostają polipropylenowe walizki na kółkach. Mowa tu o torbie, która pasuje stylem do stroju podróżnego w rozumieniu klasycznego kodu ubioru: skórzanej, w miarę niewielkiej, dość miękkiej, czyli tak zwanej torbie weekendowej. Niemniej może być ona przydatna nie tylko w podróży.
Niezależnie od tego w jaki sposób podróżujemy: samolotem, koleją czy samochodem, chcemy czuć się w podróży swobodnie. Swoboda jest zazwyczaj podstawowym, a nawet jedynym kryterium, które bierzemy pod uwagę przy wyborze stroju podróżnego. Muszę jednak przypomnieć, że „swobodny” w rozumieniu klasycznego kodu ubioru oznacza coś zupełnie innego niż „swobodny” w rozumieniu potocznym. Posługując się kryteriami wyznaczanymi przez klasyczny kod ubioru, stroje podróżne kwalifikujemy do segmentu strojów codziennych, lekko tylko zahaczając o segment ubiorów swobodnych.
W pierwszym dniu 2023 roku, zainspirowana Kronikami Bolesława Prusa, postanowiłam zaprosić Was w długą podróż do odległej przeszłości. Powtórzę się, ale za każdym razem jest to dla mnie fascynujące zjawisko: kiedy czytam teksty z epoki z całą mocą dociera do mnie, jak bardzo współczesne a powszechne wyobrażenia na temat minionych czasów bywają uproszczone i jednowymiarowe. Kiedy jednak przeniesiemy się do innej epoki (nie ma lepszego wehikułu czasu niż ówczesna prasa) zobaczymy ludzi z krwi i kości, którzy mają swoje motywacje, pragnienia i cele, a przede wszystkim – na których wpływa klimat epoki.
Dzisiaj, w świąteczny poranek, oddaję w Wasze ręce galerię Sztuki Wyboru – projekt, nad którym pracowałam dość długo, lecz w końcu jest. Tym przedsięwzięciem chcę zbliżyć się do sedna SW, a mianowicie do wyszukiwania wśród ogromnej ilości otaczających nas rzeczy tego, co warte uwagi. Oczywiście ocena, czy coś jest warte uwagi, czy też nie, jest zawsze subiektywna, dlatego – oprócz polegania na własnym guście – w moim projekcie posługiwać się będę kilkoma kryteriami, które charakteryzują styl savoir-vivre. Jakie to kryteria?
Świąteczne przyjęcia oraz spotkania w gronie rodziny i przyjaciół to jedne z najelegantszych momentów w roku. Bożonarodzeniowa stylistyka jest zdominowana przez kolor czerwony, ja natomiast chcę dziś pokazać możliwości wykorzystania w świątecznym entourage’u także innych kolorów, które – w nie mniejszym stopniu niż czerwień – mogą podkreślić elegancję tego wyjątkowego czasu.
Im dłużej i wnikliwiej interesuję się savoir-vivre’em, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że istotą kultury osobistej jest język. To, co i w jaki sposób mówimy sprawia, że inni mogą widzieć w nas ludzi kulturalnych lub przeciwnie – nieokrzesanych. I nie chodzi tu o samą tylko poprawność językową, choć ma ona oczywiście duże znaczenie estetyczne, lecz o znajomość pewnych konwencji, których przestrzeganie jest dla praktyków savoir-vivre’u wiążące. O ile konwencje językowe mogą być różne w zależności od miejsca, czasu i sytuacji, o tyle nadrzędna zasada grzeczności wymaga, by zawsze okazywać szacunek partnerowi dialogu. Tylko co właściwie oznacza ten nieco wyświechtany frazes?
Small talk to określenie, które przyjęło się w polszczyźnie. Sama rzadko je stosuję, gdyż wolę przyjaźniej brzmiącą „pogawędkę”. Small talk w Polsce kojarzyć się może głównie ze środowiskiem korporacyjnym. Właściwie słusznie, ponieważ tradycji niezobowiązujących (niefamiliarnych) pogawędek towarzyskich raczej u nas nie ma. Small talk wypełnia tę lukę na gruncie służbowym. Jest nieodzownym elementem biznesowej etykiety. Warto podpatrywać, jak zasady niezobowiązującej pogawędki działają w sferze biznesu i wprowadzać je do sfery towarzyskiej.
W poprzednim wpisie przedstawiłam bolesne dylematy, które mogą wiązać się z savoir-vivre’em, dlatego dzisiaj postaram się wrócić do korzeni i pokazać, że jego ideały można całkowicie naturalnie i ze swobodą wprowadzać do naszej codzienności, a one tutaj bardzo pasują.
W dzisiejszym wpisie odpowiadam na dwa pytania Czytelniczki, z których jedno zasadniczo nie jest pytaniem, tylko refleksją, lecz tak mi się ona spodobała, że postanowiłam się z nią zmierzyć. Dodałam więc od siebie obszerny komentarz, w którym staram się pokazać, dlaczego savoir-vivre może kojarzyć się z opresją, wydawaniem sądów ex cathedra i ogólnie: manifestacją wyższości.
O kuchni bezmięsnej przyjęło się mówić z pewnym lekceważeniem, jak o fanaberii działaczy proekologicznych. Tymczasem nihil novi sub sole, ten sposób odżywiania się był znany i praktykowany już w starożytności. Co ciekawe, wówczas w grę wchodził jedynie argument natury etycznej, w przeciwieństwie do dzisiejszych czasów, w których postuluje się ograniczenie spożycia mięsa także ze względów zdrowotnych. Cyceron (106 p.n.e. – 43 p.n.e.) głosił: „Co oddać mamy zwierzętom? Bo wszak nie jacyś tam przeciętni ludzie, ale wybitni i uczeni, Pitagoras i Empedokles, utrzymują, że prawa wszystkich istot żywych są jednakie i głośno wołają, iż jak najsurowsze kary grożą tym, którzy zadają gwałt zwierzętom”*.