Zauważyłam, że współcześnie elegancję utożsamia się albo z tzw. celebrity chic, który w polskiej wersji jest zazwyczaj ordynarny (naprawdę to powiedziałam), albo z minimalizmem, gdzie – parafrazując zdanie z Lali Jacka Dehnela – elementom zdobniczym odmawia się prawa do istnienia. Można odnieść wrażenie, że pomiędzy tymi dwoma krańcami spektrum nie ma nic, zieje pustką. I w gruncie rzeczy nie powinno to dziwić, gdyż elegancja jest złożonym i wcale niełatwym pojęciem z dziedziny estetyki, nie uciekniemy od tego.
Choć w dzisiejszym świecie nowe trendy tworzą się tak szybko, że trudno za nimi nadążyć, to klasyczne konwencje pozostają wciąż aktualne, szczególnie w odniesieniu do elegancji. Na przykład formuła, by torebka dobrze pasowała do butów jest w klasycznym wizerunku nadal – jeśli nie obowiązująca, to przynajmniej mile widziana. Przy czym o ile chcemy wejść na wyższy szczebel elegancji nawiązujący do stylu old elegance, zwanego także old money (nazwa old elegance wydaje mi się rzecz jasna… elegantsza), musimy wziąć pod uwagę nie tylko dopasowanie torebki do butów, ale też inne czynniki współistniejące.
Dzisiaj podzielę się z Wami osobistym doświadczeniem, a mianowicie pokażę, jak wygląda ubranie z dzianiny wełnianej wysokiej jakości po dwóch sezonach bardzo intensywnego użytkowania. Odkąd pamiętam, jakość otaczających mnie rzeczy, nie wyłączając ubrań, była dla mnie bardzo ważna. W sklepach obowiązkowo studiuję metki ze składem surowcowym ubrania, które mam zamiar nabyć. I choć często nie mogę sobie pozwolić na zakup tego, co faktycznie chciałabym nosić i co by mnie satysfakcjonowało, to już sama świadomość, że wiem, co kupiłabym, gdyby było mnie na to stać, dodaje mi na zakupach pewności siebie.
W listach od Czytelniczek często pojawia się pytanie, czasem zadane nie wprost: czy zawsze można zachować elegancję? A co z sytuacjami, kiedy dopada nas jakiś kryzys: zniechęcenie, choroba, brak czasu dla siebie? Sądzę, że zachowanie elegancji w trudnych chwilach nie jest łatwe, lecz jest możliwe, ale tylko wtedy, kiedy ma się do tego przygotowaną odpowiednią bazę. Baza to coś w rodzaju logistyki życia codziennego – planujemy w oparciu o przewidywanie tego, co może się wydarzyć, a więc również sytuacji kryzysowych (nietypowych, rzadkich).
Z komentarza Czytelniczki: Droga Hal, istnieje gdzieniegdzie, głównie u starszego pokolenia (60+) zjawisko niezapraszania i niewychodzenia z inicjatywą w kontaktach, szczególnie z młodszym pokoleniem, mającego być przejawem, hm, taktu? Unosi się nad tym niezwerbalizowana intencja, że „nie chcę się narzucać”, „co im będę głowę zawracać”, „jak będą mieli czas, to sami wpadną/zadzwonią”, „swoi nie muszą się zapowiadać”, „rodziny nie trzeba zapraszać”. Nie jest też respektowana reguła wzajemności.
Z listu Czytelniczki: We wrześniu tego roku bierzemy z Narzeczonym ślub kościelny, po nim zaplanowane jest wesele. To nasza wolna decyzja, jednak muszę wspomnieć, że prawie 6 lat temu wychodziłam za mąż, a małżeństwo to zostało uznane za nieważnie zawarte wyrokiem Sądu Biskupiego. Moja wątpliwość tyczy się zaproszenia gości z mojej strony. Mam na uwadze zasady SV, jednak uczucia czasem dyktują coś innego.
Typowe podręczniki etykiety mogą być niezwykle pomocne w przyswajaniu umiejętności odnajdywania się w różnych sytuacjach społecznych. Jednak nie zawsze wystarczająco naświetlają one kontekst danej sytuacji. Często pomijają drobne elementy jakiegoś zdarzenia, które można zauważyć dopiero przy dokładnej obserwacji, a które jednak znacząco wpływają na jego specyfikę. Tymczasem w przypadku form, którymi mamy się posługiwać w sposób skuteczny i zarazem estetyczny, kontekst sytuacyjny to podstawa.
Dużo dzisiaj mówi się o lęku społecznym, który uniemożliwia ludziom, szczególnie młodym, nawiązywanie kontaktów, wchodzenie w interakcje oraz podtrzymywanie głębszych stosunków towarzyskich i zawodowych. Tymczasem nie ma innej metody na pozbycie się lęku, który w istocie jest obawą przed tym, co ma nastąpić, jak tylko doświadczenie. Obycie, nazywane kiedyś towarzyskim, to nic innego, jak umiejętności i wiedza zdobyte w wyniku praktykowania, ćwiczenia zachowań oraz dzięki uczestniczeniu w toczących się wydarzeniach. Także, a może przede wszystkim, w rodzinie.
W świecie, który koncentruje się na szybkości, wygodzie, a także coraz wyższej wydajności, znalezienie czasu na elegancję może być trudne. Często jesteśmy tak zajęte powszednimi sprawami, że nie myślimy o znaczeniu dobrych manier, uprzejmości i konwencji w codziennym życiu. Tymczasem bycie osobą elegancką może być ważniejsze, niż nam się wydaje. Przy czym nie myślę tutaj o trącącym myszką postrzeganiu elegancji jako zabijającym inicjatywę twórczą wykazie standardowych zasad grzeczności oraz kodu ubioru. Dzisiaj bycie elegancką polega na czymś więcej, a mianowicie na wysokim poziomie dobrowolnego zaangażowania i upewnieniu się, że wszystko co robisz jest przemyślane, celowe i ma w sobie jakość.
Na przestrzeni tego czasu, kiedy interesuję się savoir-vivre’em, zauważyłam, że może być on traktowany jako abstrakcja, czyli materiał, na bazie którego tworzymy ogólne pojęcia, ale w gruncie rzeczy trudno nam uznać je za możliwe do wykorzystania w realnym życiu. Tymczasem z savoir-vivre’em jest trochę tak, jak ze szkatułką wypełnioną wartościowymi precjozami. Mogą znajdować się wśród nich zarówno te najbardziej wyrafinowane, które nadają się do noszenia tylko czasami, na wieczornym przyjęciu, jak i te całkiem skromne, do noszenia na co dzień. A zdarzają się także i te, które są niewątpliwie piękne, lecz tak niedzisiejsze, że wyjmujemy je ze szkatułki tylko po to, by im się z zachwytem i nostalgią przyglądać.