Wydaje mi się, że wciąż zdarza nam się postrzegać człowieka savoir-vivre’u jako kogoś słabego, kto z racji kultury jest pozbawiony możliwości używania mowy jako oręża, nie może wypowiadać własnego zdania oraz bronić się w razie ataku, bo ma być uprzedzająco grzeczny. Tymczasem jest to całkowicie błędne przekonanie.
Poczucie własnej wartości i pewności siebie
Cokolwiek nie mówić o dawnych sposobach wychowania w wyższych sferach i jakkolwiek by ich nie oceniać z punktu widzenia współczesnej wiedzy o psychice człowieka, jedno jest pewne, że dorastanie w środowisku klasy wyższej, w szczególności arystokracji, ale również inteligencji, dawało ludziom poczucie silnej tożsamości, a co za tym idzie – pewności siebie.
Jako przykład przytaczam opis Haliny Bortnowskiej, dotyczący pisarki i redaktorki naczelnej miesięcznika Znak Hanny Malewskiej; (podaję za: „Dorze się myśli literaturą” Ryszarda Koziołka):
„(…) ceniła [i otrzymała – przyp. Hal] ten rodzaj wychowania, w którym ludzie uzyskują przekonanie, że sami tylko siebie sądzą, że nie jest ważne, co inni o nich pomyślą i przez to nie tracą czasu ani na egocentryzm, ani na uzależnianie się od czyjejś oceny czy reakcji”.
Sztuka konwersacji, czyli gry słowne
Nieobojętny w tym procesie był fakt uczenia się od najmłodszych lat sztuki konwersacji, dyskusji oraz czegoś w rodzaju gry słownej, która miała na celu, pomimo wrażenia lekkości i finezji, precyzyjne odbicie piłeczki.
Oczywiście charakter danej osoby miał niebagatelny wpływ na to, czy ktoś uczestniczył w owej grze bardziej czy mniej zwinnie. Jednak niezależnie od charakteru, podstawową dyspozycją człowieka savoir-vivre’u zawsze było sprawne posługiwanie się słowem jako takim, a także sprawne wpasowywanie się w konwencję danej rozmowy. A jedną z konwencji było prawienie sobie… uprzejmych złośliwości, czasem żartobliwie, a czasem zupełnie na serio.
Musimy jednak pamiętać, że owe gry słowne odbywały się wśród ludzi o wspólnej tożsamości, obytych z formą, dlatego nie wywoływały ani konfuzji, ani dezaprobaty.
W czasach, kiedy obracamy się w przemieszanych środowiskach oraz w zróżnicowanych grupach społecznych musimy liczyć się z tym, że zetkniemy się z ludźmi o zupełnie innej niż nasza tożsamości i mentalności; na przykład z kimś, kto jest w obejściu nieprzyjemny, napastliwy czy roszczeniowy, a na dodatek nie zna konwencji i bierze wszystko do siebie.
Cóż za „gorszące” zjawisko – atakowany się broni
Przeświadczenie, że człowiek s-v jest pokorny wobec grubiaństwa innych i nie odzywa się, by nie urazić napastującego, jest całkowicie błędne.
Zaskakujące jest to, że najczęściej ci sami ludzie, którzy są napastliwi, roszczeniowi czy obcesowi, odmawiają innym autonomii, nie dopuszczając możliwości odpowiedzi przez osobę, którą napastują. Zauważmy, że wtedy najczęściej podnosi się z ich strony larum o braku kultury, grzeczności, uprzejmości (moralność Kalego).
To przeświadczenie wynika z charakterystycznej tożsamości społecznej, dla której savoir-vivre ma być czymś w rodzaju amalgamatu pokornej parafiańszczyzny i pensjonarskiego ugrzecznienia.
Absolutnie nie polecam powielania tego schematu myślowego, ponieważ w ten sposób dokonuje się rozbrojenia savoir-vivre’u; pozbawia się go podstawowych właściwości: wyrazistości i niezależności, czyli jednym słowem – siły.
Klątwa bycia zbyt miłym
Człowiek s-v to nie jest człowiek przymilny, milusiński, milutki, zbyt miły, zgadzający się na wszystko, uległy.
Jest akurat całkowicie odwrotnie. Człowiek s-v to ktoś wyrazisty, z właściwościami, odważny. Nie musi być lubiany przez wszystkich i wcale o to nie zabiega. Ma własne zdanie i nie obawia się go wypowiadać, choć jednocześnie nie epatuje nim nachalnie i zawsze pozostaje w konwencji poprawnościowej. Nie prowokuje, nie atakuje, ale z całą pewnością potrafi się bronić.
Konwencje savoir-vivre’owe i antysavoir-vivre’owe
Warto pamiętać, że savoir-vivre’owy szlif, to przede wszystkim znajomość różnych konwencji rozmowy oraz umiejętność posługiwania się nimi.
Przyjrzyjmy się temu, co w rozmowie ewidentnie jest poza savoir-vivre’owymi konwencjami:
- jarmarczne pyskówki,
- epitety,
- kłótnie,
- toporność,
- udowadnianie swojego zdania „na siłę”,
- styl „Nie wiem, ale się wypowiem”,
- deprecjonowanie, ośmieszanie, wyśmiewanie,
- komentowanie wyglądu,
- przekraczanie granicy intymności,
- odniesienia personalne w publicznej rozmowie,
- argumenty, zarzuty ad personam,
- arogancja,
- histeria,
- egzaltacja.
Natomiast w rozmowie w stylu savoir-vivre posługujemy się następującymi konwencjami:
- polot,
- błyskotliwość,
- cięta riposta,
- paradoks,
- dystans,
- rzeczowość,
- lekkość,
- żartobliwość,
- subtelna ironia,
- argumenty ad meritum,
- chłodna (zimna, lodowata) uprzejmość,
- comme il faut – poprawność,
- ostrze satyry skierowane przeciwko zjawisku, wzorcom gatunku (a nie osobie jako takiej).
Najbardziej wyrafinowana konwencja: chłodna uprzejmość + paradoks
Chłodna uprzejmość spełnia rolę blokera. Jeśli zwracamy się do kogoś słowami: „Proszę nie mówić do mnie w ten sposób” to blokujemy go doraźnie.
Jeśli mówimy: „Znasz drogę do wyjścia; pozwól, że Cię nie odprowadzę” to musimy się liczyć z tym, że to jest blokada nieodwracalna.
W parze z chłodną uprzejmością, paradoks jest najbardziej wyrafinowanym narzędziem savoir-vivre’owej riposty.
Paradoks w tym znaczeniu polega na sformułowaniu twierdzenia zaskakująco sprzecznego z przyjętym powszechnie mniemaniem:
- „Dziękuję za radę, z największą przyjemnością się do niej nie zastosuję”.
- „Rozumiem i jest mi z tego powodu głęboko wszystko jedno”.
Niedościgłym wzorem może tu być Oscar Wilde, nazywany Księciem Paradoksu i na przykład jego słynne:
„Nie mogę przybyć z racji otrzymanego później zaproszenia”.
[Konwenans zakładał odpowiedź tyleż nudną, co sugerującą brak intencjonalności, pozbawienie wyboru: „Nie mogę przybyć z racji otrzymanego wcześniej zaproszenia”; odpowiedź Oscara zawierała drobną złośliwość: informował, że wybrał sobie ciekawszy sposób spędzenia swojego czasu.]
Konteksty, czyli kiedy warto, a kiedy nie
Jako ludzie potrafiący rozróżniać konteksty oraz posługiwać się percepcją interpersonalną widzimy, jaki ciężar gatunkowy mają sytuacje, zdarzenia, komunikaty płynące do nas od innych.
Są takie sytuacje, które wystarczy po prostu zignorować, o małej wadze „dla świata”, jak nietaktowne uwagi obcesowej ciotki czy nieśmieszne żarty rubasznego stryja. Jeśli z tymi krewnymi widzimy się dwa razy w roku przez dwie godziny na rodzinnym spotkaniu, to przyjemność obcowania z pozostałymi uczestnikami imprezy zrekompensuje nam te małe niedogodności.
Jeśli jednak w spotkaniach, w których uczestniczymy pojawiają się wątki ewidentnie godzące w wartości, które wyznajemy, jeśli dzieje się to nagminnie i jeśli nie jesteśmy w stanie z różnych względów prowadzić na ten temat rzeczowej dyskusji (bo albo sami tego nie potrafimy, bo nie panujemy nad emocjami, albo nasi rozmówcy tego nie potrafią) to przestajemy bywać na tych spotkaniach i nic nie stoi na przeszkodzie, by otwarcie i rzeczowo wyjaśnić – dlaczego.
Jako osoby dorosłe i odpowiedzialne za swój dobrostan sami wybieramy towarzystwo, w którym chcemy się obracać.
A co z rodziną, której się przecież nie wybiera?
Zerwanie stosunków nie zawsze jest dobrym wyjściem z sytuacji (chyba, że mamy do czynienia z ewidentnie toksycznymi relacjami – ale to już jest temat dla psychoterapeutów).
Ponieważ w grę wchodzą tu więzy i tożsamość rodzinna, to niezagospodarowanie tej przestrzeni możemy odczuwać jako brak istotnego elementu w sobie. W konsekwencji może to odbierać nam poczucie własnej wartości i pewności siebie (odcięcie od korzeni).
Dlatego, nawet jeśli środowisko rodzinne nie podziela naszego światopoglądu, nie musimy od razu całkowicie zrywać stosunków (ograniczenie wystarczy), bo pozostaje nam do użycia cudowny savoir-vivre’owy środek jakim jest właśnie konwencja comme il faut – poprawność, czyli ani nic więcej, ani nic mniej.
Konwencja poprawnościowa, parafrazując myśl Richarda Sennetta, chroni nas przed sobą nawzajem, a jednocześnie pozawala nam cieszyć się swoim towarzystwem.
Jeśli więc jesteśmy zaproszeni na imprezę rodzinną, co do której mamy mieszane uczucia, bo wiemy, czym zazwyczaj się kończy (ogólną kłótnią wszystkich ze wszystkimi) możemy powziąć czysto savoir-vivre’ową strategię: przyjąć zaproszenie, obficie uraczyć, a nawet olśnić gości i gospodarzy swoim zainteresowaniem ich sprawami, uszczknąć ze stołu to tu, to tam, zaśmiać się perliście ze słyszanego po raz enty żartu rubasznego stryja, po czym całkowicie niezauważalnie, albo całkowicie zauważalnie i czarująco (jak wolimy) … ulotnić się.
Pozdrawiam ♥
Fotos tytułowy: jedna z najbarwniejszych i najbardziej błyskotliwych postaci serialu Downton Abbey, Violet Crawley, hrabina-wdowa, lady Grantham (Maggie Smith).
Jeden z dialogów z filmu:
Po bójce dwóch dżentelmenów, Matthew z Carlislem:
Carlisl: Wyjeżdżam rano, lady Grantham. Wątpię, abyśmy się ponownie zobaczyli.
Lady Grantham: Obiecuje pan?
W komentowaniu obowiązują dobre maniery.
Ozncza to, że rozmawiamy o wszystkim,
a nawet prowadzimy spory, lecz zawsze
z poszanowaniem zasad kulturalnej komunikacji.
W komentarzach nie umieszczamy linków.