Obszerny komentarz Czytelniczki:
Zaczęłam zastanawiać się nad paroma kwestiami dotyczącymi wyglądu i sposobu ubierania się z obszaru klasycznej elegancji. Jest ona traktowana jako wyznacznik dobrego smaku i zbiór zasad, którymi powinny kierować się osoby wysoko postawione, o aspiracjach do bycia poważanym itp. Zastanawia mnie jednak, jak to z tymi zasadami jest, a szczególnie z ich niezmiennością? Zasady elegancji w dzisiejszym pojmowaniu są przecież aktualne od relatywnie niedługiego czasu (początek wieku XX? A może nawet później), nie sądzę więc, by można było o nich mówić, jako o czymś stałym. Tak samo zmienia się przecież język, zmieniają się obyczaje, co chwilę zmienia się moda, więc sama elegancja również nie jest chyba czymś “ponadczasowym” – myślę, że takie mogą być tylko zasady moralne. Elegancja wręcz musi ewoluować razem z całą resztą świata.
Zainteresował mnie fragment z wpisu o odkrytych stopach:
“Kategorię formalną traktować należy jako ostoję uniwersalnych zasad klasycznej elegancji i warto zdać sobie sprawę z tego, że trzon elegancji musi pozostać niezmienny (oczywiście w odniesieniu do entourage’u swojej epoki) przede wszystkim po to, abyśmy miały punkt odniesienia, swego rodzaju kompas nieustannie wskazujący określony kierunek, dzięki któremu będziemy wiedzieć, gdzie akurat jesteśmy.”
Czym jest ten “trzon elegancji” i jak bardzo jego otoczka zmieniła się w pierwszych dekadach XXI w.? Sprawa odsłoniętych palców jest dla mnie właśnie takim przykładem, po którym widać, że coś się zmienia. Nie wiem, skąd wynika to, że pokazywanie palców jest nieeleganckie, natomiast pokazywanie pięty już dopuszczalne, szczególnie, że palce wydają się być ładniejszą i zgrabniejszą częścią ciała. Tak samo zastanawia mnie kwestia noszenia kozaków do spodni, dopuszczalnych tylko z dłuższą marynarką stylizowaną na jeździecką. Kozaki ze spodniami są zaczerpnięte ze stylu jeździeckiego, ale przecież już od wielu lat jeździectwo jest raczej niszowym hobby, niż zajęciem codziennym, a kozaki na dobre zadomowiły się w sposobie ubierania – nie tylko do spódnicy. Marynarki stylizowane na jeździeckie są natomiast rzadko spotykane i kojarzą się raczej ze stylem vintage niż z elegancją we współczesnym znaczeniu. Mam wrażenie, że tego typu stylizacje są raczej bliższe przebraniu, niż ubraniu, a to z elegancją nie ma zbyt wiele wspólnego.
Przez wiele lat, a w zasadzie wieków, kobiety na co dzień nosiły suknie do ziemi lub niewiele krótsze. Dziś zarezerwowane są one jedynie na specjalne okazje. Ta zasada zmieniła się być może ze względu na wygodę, a może ze względu na zmiany zachodzące w świecie. Zmian było oczywiście więcej, zastanawia mnie jednak, co zmienia się teraz?
Ostatnia refleksja dotyczy proporcji elegancko i nieelegancko ubranych osób w Polsce. Tych drugich jest znacznie więcej, co wiąże się moim zdaniem m. in. z tym, że po II wojnie światowej staliśmy się krajem “chłopskim” – podstawę elity eksterminowano, a kraj odbudowali głównie ludzie z niższych warstw społecznych. Przez kolejne lata żyli oni w opresji i niedostatku, co z pewnością nie miało dobrego wpływu na gust i podejście do elegancji. Dziś wszyscy jesteśmy równi i od wszystkich wymaga się tego samego. Co chwilę słychać lamenty nad tym, że Polacy mało czytają, nie uczestniczą w wydarzeniach kulturalnych itd. No ale jak mają czytać i uczestniczyć, skoro nie byli tego w domu nauczeni lub po prostu nie mają takich potrzeb? Czy dzieci chłopów czytały książki? Nie, to robiła inteligencja, której oczywiście było zawsze znacznie mniej. Nie uważam, że nieczytanie książek jest złe i “mniej wyrafinowany” styl życia jest gorszy. Po prostu sądzę, że pewnych przyzwyczajeń nie da się zmienić i też – nie ma po co ich zmieniać. Na świecie muszą być i damy, i kobiety proste. I wcale nie jest oczywiste, które z nich są “lepsze”.
&
Przytoczyłam ten komentarz w całości, ponieważ Gosia poruszyła wiele ciekawych wątków, na które sama od dawna szukam odpowiedzi. Łatwo jest mówić: elegancja to, elegancja tamto – powtarzając pewne obiegowe, żeby nie powiedzieć – banalne opinie, ale próbować dotrzeć do sedna zagadnienia, to już zupełnie inna historia.
Godność.
Zacznijmy zatem od końca (komentarza Gosi). Przede wszystkim z filozoficznego i etycznego punktu widzenia, który jest fundamentem dla człowieka s-v, nie dzielimy ludzi na lepszych i gorszych. Taki podział zaprzecza godności, a godność jest niezbywalną cechą każdego człowieka niezależnie od różnic jakie między sobą obserwujemy: sprawności, wykształcenia, wyznania, wieku, rasy, narodowości, płci, orientacji seksualnej, zajęcia, charakteru, upodobań itp. Dlatego w kontekście społecznym używamy antonimów “różny”- “podobny”, a nie “lepszy”-“gorszy”.
Tożsamość.
Po zmianach struktur społecznych i ekonomicznych jakie zaszły w drugiej połowie XX. wieku istotną cechą naszej współczesności, a właściwie cechą ją determinującą stało się to, że sami wybieramy swoją tożsamość.
Kiedyś ludzie rodzili się z tożsamością z góry nadaną, przesądzoną od urodzenia do śmierci. Dzisiaj sami wybieramy dla siebie tożsamość, a nawet łączymy różne. To prawda, że nadal rodzimy się i dorastamy w miejscach bardziej lub mniej uposażonych, czy to materialnie, czy mentalnie, jednak wszyscy potrafimy pisać i czytać oraz obracamy się, np. wirtualnie, wśród ludzi o zróżnicowanym poziomie kultury (kiedyś ludzie z różnych środowisk raczej się nie mieszali).
To daje nam możliwość zweryfikowania sposobu pojmowania świata i tego, co uznajemy za nasze w tym świecie.
Przy pewnej dozie wysiłku i determinacji jesteśmy w stanie osiągnąć tożsamość, do której aspirujemy (naukową, salonową, podróżniczą, biznesową itp.).
Proces budowania trzech różnych tożsamości wywodzących się z tego samego poziomu startowego świetnie pokazał Irwin Shaw w powieści “Pogoda dla bogaczy”, do której niechcący zajrzałam podczas sprzątania biblioteczki. Skończyło się tym, że przeczytałam trzy tomy w tydzień. Jest to historia trójki rodzeństwa wychowującego się w bardzo prostej, dysfunkcyjnej rodzinie, z których każde wybiera dla siebie inną tożsamość: wpływowego biznesmena, podróżującego awanturnika, kobiety wyzwolonej.
“Wstał i przejrzał się w małym lusterku wiszącym nad podniszczoną komodą. Często przeglądał się, szukał we własnej twarzy zapowiedzi takiego mężczyzny, jakim pragnąłby zostać. Bardzo dbał o swój wygląd. Proste, ciemne włosy szczotkował pieczołowicie, od czasu do czasu wyskubywał kilka czarnych włosków wyrastających niepotrzebnie pomiędzy brwiami, unikał słodyczy, żeby na twarzy mieć jak najmniej pryszczy, pamiętał, że należy uśmiechać się – nie śmiać na głos – i to nie nazbyt często. Nader konserwatywnie dobierał kolory garderoby i starał się chodzić posuwiście, z gracją, z wyprostowanymi plecami, by nigdy nie sprawiać wrażenia, że śpieszy się albo jest nadmiernie ożywiony”.
Bardzo polecam. Jest to lektura łatwa w odbiorze, gdzie dominuje wartka historia oparta na dialogach, ale pomiędzy wierszami można wyczytać skomplikowany proces kształtowania się tożsamości, przy czym istotne jest, że żadna z tych tożsamości w ostatecznym rozrachunku nie jest ani lepsza, ani gorsza od drugiej.
Dialog epok.
Marian Golka w książce “Aparycje współczesności” zwraca uwagę na to, że zawartość współczesności to w dużym stopniu świadomość tego, co pochodzi z przeszłości, lecz warunkuje obecny kształt świata. Słowem kluczowym jest tutaj świadomość, czyli zdawanie sobie sprawy, w tym przypadku z procesów: trwania i zmiany jednocześnie.
Lecz nie pomoże tu najsilniejsza wola, jeśli nie wesprze jej chociażby podstawowa, ale przekrojowa wiedza z zakresu filozofii i sztuki, bo te dziedziny, nawet nienazwane, przenikają od zawsze życie ludzi.
Pięknie ujmuje to Zbigniew Herbert w “Barbarzyńcy w ogrodzie” po wizycie w jaskini z prehistorycznymi malowidłami naskalnymi: “Wracałem z Lascaux tą samą drogą, jaką przybyłem. Mimo, że spojrzałem, jak to się mówi, w przepaść historii, nie miałem wcale uczucia, że wracam z innego świata. Nigdy jeszcze nie utwierdziłem się mocniej w kojącej pewności: jestem obywatelem Ziemi, dziedzicem nie tylko Greków i Rzymian, ale prawie nieskończoności”.
Tylko w ten sposób, poprzez wiedzę i świadomość, ukształtujemy gust oparty na solidnej bazie: umiejętności dostrzegania archetypów – związków przeszłości z teraźniejszością.
Archetyp.
W lakonicznym skrócie archetyp to pierwowzór. Dejan Sudjic w “Języku rzeczy” rozszerza definicję (poświęcając archetypom cały arcyciekawy rozdział): “Bezdyskusyjny archetyp musi mieć formę, która jasno komunikuje funkcję. (…) Istnieją archetypy, które liczą sobie tysiące lat, a z pokolenia na pokolenie powstają ich nowe swoiste interpretacje. Te archetypy stają się tak powszechne, że aż niewidzialne, każda z wersji powstaje na bazie swoich poprzedników i stale powiela ich podstawowe cechy.”
Archetyp to jednak nie tylko wygląd, ale także nośnik znaczeń:
“Heiberg był malarzem – uczniem Matisse’a i profesorem w Akademii Sztuk Pięknych w Oslo – kiedy szwedzka firma Ericsson poprosiła go z początkiem lat trzydziestych dwudziestego wieku o zaprojektowanie pierwszego telefonu bakelitowego. (…) Za sprawą swojej jednoznaczności kształt telefonu jako taki stał się symbolem łączności. Piktogram przedstawiający telefon wciąż opiera się na obrazie tarczy i słuchawki, nawet jeśli został wyparty przez niewielkich rozmiarów prostokąt, w dodatku bez klawiatury, od czasu, kiedy iPhone zaprzągł ekran dotykowy na potrzeby telefonii”.
Abecadło form.
Aby w jakiejś formie, np. przedmiocie czy ubraniu, umieć dostrzec archetyp, potrzebna jest nam znajomość kilku podstawowych pojęć estetycznych.
Klasyka, rozumiana jako coś typowego dla swojego gatunku, opiera się właśnie na zagadnieniu pierwowzoru, wzorca do którego odnoszą się różne wariacje na ten sam temat.
Np. możemy wybierać spośród setek modeli jeansów, ale wzorcowe są Levisy 501. Dlaczego właśnie one? Bo to wynika z tzw. klasycznej (tu w znaczeniu: odwołującej się do starożytności) dyrektywy estetycznej.
Musimy wiedzieć, że tą dyrektywą jest symetria oraz, że (cytując Witruwiusza, tego, który stworzył model człowieka witruwiańskiego, spopularyzowany potem przez Leonarda da Vinci) symetria rodzi się z proporcji.
Jednak nieznaczne odchylenia od symetrii naturalnie przyczyniają się do ożywienia i wzbogacenia kompozycji – czyż nie dlatego węzły apaszki zawiązujemy zazwyczaj z boku, a kwiat wpinamy we włosy za uchem?
Kompozycja to układ elementów tworzących jakąkolwiek estetyczną całość (wszystko wokół nas jest kompozycją), a każdy składnik kompozycji: linia, płaszczyzna, bryła i barwa ma przynależną mu miarę i wagę. Ilość i jakość nadaje każdej linii, płaszczyźnie, bryle i barwie pewien ciężar gatunkowy. Od rozmiaru tych ciężarów w kompozycji zależy równowaga i spokój całości.
Składniki kompozycji rozróżniamy jako konstruktywne i dekoratywne. Dekoratywność wymaga jednak umiejętnego uproszczenia, o ile nie usunięcia drugorzędnych, obojętnych dla całości szczegółów, tak aby wrażenie mogło się skupić w całej swej dynamice na barwie i linii (czyż nie jest to meritum elegancji???).
Równowaga kompozycyjna wynika z równoważenia się tych elementów.
Jednolitość kompozycyjna wynika natomiast z charakteru użytego materiału – czy nie dlatego do tweedowej marynarki pasować będą buty z solidnej skóry, a do muślinowej sukienki wieczorowej atłasowe pantofelki?
Ponadczasowa wartość estetyczna.
Elegancja nie jest ani modą, ani ubraniem. Jest wartością estetyczną. Niezmienną w tym sensie, że opartą na ponadczasowym abecadle form: równowadze kompozycyjnej między linią, płaszczyzną, bryłą a barwą oraz jednolitości kompozycyjnej.
Ewoluuje natomiast wygląd ubrań: nogawki rozszerzają się lub zwężają, podobnie jak klapy marynarek i długości spódnic. Niewątpliwie potrzebna jest intuicja połączona z wiedzą i praktyką, aby dostrzec archetypy w owych zmieniających się wraz z entouragem epoki ubraniach.
Klasyczna elegancja, szczególnie w odniesieniu do ubrań, nie jest – i nie może być – dosłownym cytowaniem przeszłości. Wówczas byłaby to rekonstrukcja, czyli jak słusznie zauważyła Gosia – przebranie, kostium z epoki.
Zastanawiając się więc, czy jakiś element kompozycji możemy uznać za klasyczny weźmy pod uwagę kontekst i wszystkie znaczenia sytuacji, w której ma on zaistnieć. Zastanówmy się jak wyglądałby piktogram np. damskiego obuwia do stroju formalnego, jaka forma w tym znaku niosłaby uniwersalne i jednoznaczne skojarzenie. Pomyślmy, jaki but zrównoważy pozostałe składniki kompozycji (kostium, wizytową sukienkę), a jaki sprawi, że wkradnie się tu dysharmonia wynikająca z niedomknięcia kompozycji, jej niejednolitości? Potraktujmy but jako składnik mniejszej kompozycji – stroju, a cały strój jako składnik większej kompozycji – tła (sytuacji).
Nauka patrzenia.
Wiadomo, że stojąc przed lustrem o siódmej rano nie będziemy czytać wykładów z estetyki stosowanej, cytować starożytnych architektów, ani odmierzać linijką stosunku poszczególnych modułów stroju do całości. Aby ocenić kompozycję, samą w sobie oraz w odpowiednim kontekście, potrzebne jest nam wyszkolone w patrzeniu oko. Uczmy się zatem patrzeć uniwersalnie, a nie tylko subiektywnie: na obrazy, rzeźby, architekturę, przyrodę. Próbujmy analizować kompozycje. Dostrzegajmy całość i detal, konstrukcję i dekorację, formę i treść, bo świadomość zmienia obserwowane zjawisko.
Pozdrawiam ♥
P.S.
Fotografia tytułowa: obrazy mistrzów, od Twojej lewej: John Currin (Rachel in Fur 2003), Tadeusz Styka (Pola Negri ok. 1930), El Greco (Lady in Fur ok. 1580).
Pozostałe fotografie w tekście => mój Pinterest. W większości wykorzystałam tu wizerunek Włoszki Eleonory Sebastiani, która doskonale rozumie klasykę. Coś w tym jest, że Włochy to nie tylko kategoria geograficzna, ale zdecydowanie estetyczna. Przychodząc na świat, a potem funkcjonując w otoczeniu sztuki wtopionej w pejzaż codzienny, gust rozumiany jako poczucie piękna, harmonii i elegancji dostaje się niejako w pakiecie startowym 🙂
Definiując pojęcia z dziedziny estetyki korzystałam z książki Stanisława Machniewicza “Wybór pism estetycznych”.
W komentowaniu obowiązują dobre maniery.
Ozncza to, że rozmawiamy o wszystkim,
a nawet prowadzimy spory, lecz zawsze
z poszanowaniem zasad kulturalnej komunikacji.
W komentarzach nie umieszczamy linków.